Ale zacznijmy od początku
Pakiet Startowy
O wpisowym nie będę pisała bo zwyczajnie nie pamiętam, ale było w standardowej dla tego dystansu granicy. Gdyby opłata rejestracyjna była za duża bym zwyczajnie nie pobiegła. Teraz zastanawiam się nad udziałem w 10 kilometrowym biegu "Biegnij Warszawo" gdyż cena około 90 zł za 10 kilometrów wydaje mi się zbyt wysoka. W przypadku biegu BMW takich wachań nie miałam czyli cena musiała być w porządku. Pakiet można było odebrać przez kilka dni - duży plus, choć od osób przyjezdnych z Łodzi, Żyrardowa i Garwolina słyszałam o jednym minusie, pakietu nie można było odebrać w dniu biegu i musieli dwa razy przyjeżdżać do Warszawy.
A w pakiecie wszystko to co potrzebne czyli numer z chipem oraz koszulka, gąbka, żel energetyczny, batonik, jedna saszetka magnezu, informator o biegu oraz nie dużo makulatury
Dzień biegu czyli 30.08.2015
Od rana było ciepło i słonecznie, na niebie bezchmurnie. Pogoda na plaże super, do biegania trochę mniej. Organizator nic nie mówił i pisał o parkingu dla biegaczy, jest to jedna z kilku rzeczy które mnie interesują (ale na pewno nie tylko mnie), napisałam wiadomość do Stadionu Narodowego z pytaniem o możliwość parkowania w tym dniu na ich parkinach, odpowiedź była ale w połowie pozytywna. Dostępny miał być parking przy PKP. Zaryzykowałam i pojechałam samochodem i tu niespodzianka zaparkowałam bez problemu. Około godziny 07:30 było jeszcze całkiem dużo wolnych miejsc.
Po krótkim zwiedzaniu tego co przygotował organizator spotkałam się z teamem, Rembertów Team'em. Teraz to już czas poleciał bardzo szybko. Wspólne fotki, rozgrzewka, porady i trzeba było się ustawiać do startu
W zespole siła - Rembertów Team |
Start
Sporo trenowałam i dużo biegałam. Start w tym półmaratonie miał być taką kropka nad "i" w moim podsumowaniu roku biegania. Był to bardzo ważny start dla mnie. Szykowałam się aby zejść poniżej 01:50:00. W biegach koło domu (ale te nie liczą się do życiówek) bez problemowo schodziłam poniżej dwóch godzin. Nasz kochany Prezes Marcin wyraził chęć poprowadzenia mnie na 01:45:00, bardzo mnie to ucieszyło. Byłam w formie czułam, że dam radę. Mówią chcieć to móc, chciałam i byłam zmotywowana.
Pierwszy kilometr, jeszcze żywa |
Wystartowaliśmy.
Pierwsze dwa kilometry prowadziły nas przez uliczki Saskiej Kępy, urokliwą ulicą francuską na której to z głośników słychać było "Małgośka mówią mi...". Kibice przy ulicy, kibice w oknach i na balkonach chciało się biec. Choć już tu nasilił się pewien problem, mianowicie z każda minutą było cieplej, ale tu słońce było jeszcze schowane za kamieniczkami i drzewami. Po przebiegnięciu około półtora kilometra był pierwszy podbieg. Niby tylko wiadukt nad trasą Łazienkowską, ale zawsze.
W biegając na osiedle Gocław minęłam pierwszy punkt wody, nie korzystałam z niego. Miałam jeszcze swój zapas, nawodnienie to ważna sprawa, ale biec z pełnym pęcherzem to duży dyskomfort. Biegnąć ulicą Fieldorfa słońce grzało już konkretnie i nic go nie przysłaniało. Kibiców na Gocławiu bardzo dużo, w tym kilka znajomych twarzy.
Po 5 kilometrach trasa skręciła na Wał Miedzeszyński. Po niedawnych moich przygodach odczuwałam mały dyskomfort w mięśniach, tu on się nasilił, słońce i temperatura zrobiły też swoje, odpadłam od wyścigu po 01:45. Zostało jeszcze 16 kilometrów, trzeba biec dalej. W okolicach 6 kilometra była woda, banan i kostki cukru (pierwszy raz widziałam kostki cukru na biegu) też nie skorzystałam. Na pasie obok właśnie mijał mnie samochód prowadzący bieg wraz z liderami, po przekroczeniu 7 kilometra słońce jeszcze bardziej piekło. Myślałam że umrę, na szczęście za chwile była kurtyna wodna, musiałam skorzystać.
Na pasie przeciwnym coraz więcej znajomych twarzy wśród biegaczy i słyszę z ich ust "Dajesz Natalia, dajesz". Doping od szybszych zawodników pomaga, biegnę dalej do zwrotki. Po nawrocie widziałam wielu znajomych, których też starałam się dopingować.
I tak wyglądał bieg do 11 kilometra, ale z każdym kilometrem coraz cieplej i cieplej, mięśnie na łopatce coraz bardziej bolały. Na 10 kilometrze kolejna woda, tym razem skorzystałam, wylałam cały kubek na siebie. Za brama oznajmiającą miniecie 11 kilometra zostałam z zaskoczenia polana woda (jak później wyjdzie na zapisie z polara w tym miejscu puls skoczył do 211). Za chwilę kolejne znajome twarze wśród kibiców, przez chwilę chciało się biec dalej.
![]() |
Kibice najlepsi są :-) z Anią - foto Artur "Ultra"Kaliś |
![]() |
Piona z Fiolką - foto. Mariusz Dobrzelak |
W okolicach 12 kilometra myślałam o zejściu z trasy. Biegłam dalej ostatkiem sił powtarzając sobie
Dasz radę, jak nie ty to ktoUdało mi się dotrwać do 13 kilometra, w głowie myśli biły się ze sobą biec czy zejść, tu spotkałam Maćka z Teamu (autora blogu Bieg na Rysy) i była kolejna kurtyna wodna. Kurtyna to za mało to oblałam się jeszcze kubkiem wody. I tak w tym słońcu grzejącym nas w plecy biegliśmy. Bieg prostym, wyasfaltowanym Wałem nie należał do najłatwiejszych. Za bramą nr 14 trasa się zwęziła i metr od nas mijały nas samochody i tak biegnąc kolo samochodów dotrwaliśmy do mostu Poniatowskiego.
16 kilometr męki, ale do zdjęcia jest uśmiech (choć włosy mokre od wody) |
Tu trasa znowu zrobiła się szeroka, z lewej strony Wisła z prawej Stadion Narodowy . Chłodniej od tego widoku się nie zrobiło.
Za mostem Świętokrzyskim kolejny punkt nawadniania, tu były dwa kubki dla ochłody. I tak dobiegłam do kolejnego nawrotu, około 4 kilometry do końca. Walka trwała zaczął się znowu bieg ze słońcem w twarz. Kolejne dawki motywacji od mijających mnie zawodników trochę pomagały. Na minus działało to, że coraz więcej osób mijałam które schodziły do marszu, temperatura, słońce i ból. Zdowie ważniejsze niż bieg już miałam zejść, sytuację tym razem naprawiła koleżanka z treningów "Warszawiaky" Ania, która złapała mnie za bolącą rękę aby mnie pociągnąć i tu ból na trochę odpuścił. Na 19 kilometrze znowu dwa kubki wody wylałam na siebie i pobiegłam dalej. W okolicach 20 kilometra coraz więcej osób leżało na ziemi i zajmowali się nimi medycy, sygnały karetek towarzyszyły już do końca. Minęła mnie kolejna koleżanka, ale ja już nie miałam siły biec z nią. W swoim tempie dalej biegłam na około pół kilometra przed końcem minęły mnie zające na 02:00:00, usłyszałam że jeszcze 400 metrów, przyspieszyłam.
Na metę wpadłam z czasem 02:04:12, na mecie panowało duże zamieszanie. Stało tam kilku ratowników, którzy starali się ratować ledwie żyjących biegaczy. Bardzo dużo uczestników, przegrało z pogodą.
![]() |
Na tym zdjęciu mam łzy w oczach |
Nie wiem jak było rok temu, w tym roku wody było dużo, a na pewno wystarczająco, zabezpieczenie medyczne działało sprawnie, organizacja biegu również na duży plus.
Po chwili odpoczynku, jednym ketonalu, po dwóch litach płynu i paru fotkach odżyłam. Spotkałam się ze znajomymi m.in z fantastycznym biegaczem z Łodzi Marcinem (zapraszam na jego blog) radość wróciła.
![]() |
Z Mariuszem super zającem (ale nie moim) - foto. Artur "Ultra" Kaliś |
Rembertów Team |
Cudowni Biegacze z Łodzi Marcin i Mariusz |
Z Paulą |
Z Jurkiem Owsiakiem |
Mimo tego co pisałam wyżej, bieg uważam za bardzo fajny i godny powtórzenia.
A po biegu chciała bym podziękować mojej drużynie z Prezesem na czele ( Przepraszam Marcin, nie dałam rady), wszystkim trzymającym za mnie kciuki oraz kibicom tym nie znajomym i tym znajomym szczególnie Anii, Monice, Kasi,Wioli i Arturowi (dzięki Artur za zimny napój, następnym razem ja kupuje).
Jak na warunki ,które dały Nam ostro popalić dałaś Nati czadu. Nie było łatwo ale udało się , piękny wynik (taki mi się wyśnił ale ja nie dałem rady :P ). Gratulacje ogromne, wysiłek jaki wkładasz w przygotowania przynosi efekty , teraz to już może być tylko lepiej.. Podziwiam i "letko zazdraszczam :P " Miło było ponownie się spotkać,mam nadzieję że za niedługo znów gdzieś trafimy się na trasie.. Życzę kolejnych sukcesów i do zobaczyska
OdpowiedzUsuńTen bieg do łatwych nie należał, sam wiesz jak było. Trzeba się cieszyć z ukończenia a nie z wyniku :-) A dla Ciebie wielkie GRATULACJE za pierwszy półmaraton.
UsuńPozdrawiam i do szybkiego zobaczenia.